Janerka o poezji, fotografowaniu i presji

janerka

Muzyk, kompozytor, autor tekstów, legenda! Od 36 lat jest ambasadorem kultury i muzycznej awangardy. W sobotę 7 czerwca Lech Janerka wystąpi we Włocławku na dziedzińcu Centrum Kultury „Browar B.” podczas koncertu galowego XXIII Finału Turnieju Poezji Śpiewanej.

Co musi się stać, żeby pojawiła się nowa płyta? 

Jest jeden warunek: musi stać się cud.

Jaki cud? 

Cud w całej okazałości. Znaki na niebie i ziemi. Nie wiem co. (śmiech) Siedzę, pracuję dzielnie, ale końca nie widać. Często rozmawiam z człowiekiem, z którym robię płytę – Bartoszem Straburzyńskim (współautor płyty „Ur” – przyp. red.), który dawno oddalił się od rock’n’rolla i robi muzykę do teatru i filmu. Półtora roku temu zaczęliśmy wspólnie działać przy okazji remasteringu płyty „Piosenki” i stwierdziliśmy, że możemy coś razem stworzyć. Nawet to w miarę sprawnie udało się ułożyć w całość. Rzecz wystarczająco smutna, by mnie radowała. I jest to wyprodukowane… tylko nie ma tekstów.

(…)

Zazwyczaj teksty same się robiły. Niepostrzeżenie, gdy była muzyka teksty powstawały, a w tej chwili nie chcą.

Deadline’u nie ma? 

Nie wiem czy firma Sony, która była zainteresowana wydaniem płyty, wciąż jest zainteresowana. Mam nadzieję, że tak. Tak się umawiałem z wytwórnią, że jak będzie materiał gotowy, to zadzwonię.

Presji Pan nie odczuwa?

Żadnej presji. Mogę tej płyty w ogóle nie wydać. Mam taką świadomość. Różne miałem perypetie z tą produkcją. Kupiłem Macintosha, żeby pracować w domu. Wtedy pojawił się  iTunes i zacząłem słuchać co tam się na świecie robi, co się nagrywa, czego się słucha. I okazuje się, że jest multum płyt. Straciłem rezon. Tych płyt, których słuchałem z przyjemnością była cała masa. Dobrze wykonane, świetnie wyprodukowane, niesamowite klimaty. Pomyślałem sobie:  po cholerę  pchać się i dorzucać jeszcze jedną płytę, na którą teksty powstają w bólach. Są jakieś strzępy tekstów, ale nie inspiruje mnie to do zakończenia. Odkładam to i próbuję od nowa myśleć o rzeczywistości, o świecie. Tak, żeby mnie to radowało. A jak nie wyjdzie, to trudno.

Mówi Pan o sobie domator, ale jak Pan wychodzi na ulicę, to czy jest Pan rozpoznawalny?

(śmiech) Przez kilka miesięcy pod moim domem wisiało moje wielkie zdjęcie. Gazeta Wyborcza w ten sposób zachęcała w ogóle do czytania, więc w okolicy wiedzą kim jestem (śmiech). A jeśli chodzi o rozpoznawalność w Polsce, to nie… Trzeba być w telewizorze cały czas, a nie jestem. Raczej chodzę spokojnie. Chociaż, dwa lata temu pływałem na Mazurach. Schodzimy z łodzi, w jakiejś dziczy i wtem słyszę: „O Lechu!”. Czasami jestem rozpoznawalny, zdarza się, że ktoś pamięta.

Ktoś Pana zaprasza do telewizji, żeby komentował Pan wydarzenia?

Teraz wyjdę na bohatera… Tak, ale odmawiam. Kiedyś bym nie odmówił, w latach 80-, 90-tych. Odkleiłem się od rzeczywistości. Niedawno chcieli, żebym był jurorem w jakimś formacie, gdzie się pokazuje zadufanych w sobie ludzi, komentujących męczących się wokalistów. Nie biorę w tym udziału. Jeżeli ktoś ma aspiracje być muzykiem, to nie powinien poddawać się ocenie jakiegoś gremium. Trzeba wiedzieć, co się robi. Jak się nie wie, to się tego nie robi.

Unia zabrała Panu dzieci. 

Moje córki wyjechały do Wielkiej Brytanii. W zamian dostałem dom w górach i drogę do tego domu.

Na wybory Pan chodzi?

Tak.

Fotografuje Pan jeszcze?

Nie, bo słabo widzę. Zawodowo fotografowałem dwa lata. Z zapałem i przekonaniem. Teraz robię foto typu zoo, żona na tle gór, żona na tle morza. Ale żeby doznać olśnienia i nabrać ochoty na fotografię, która coś więcej wyraża niż smutek z przemijania wycieczek krajoznawczych to nie…

Jeździ Pan mini cooperem?

Coraz wolniej.

To, co dało Panu muzykowanie, to możliwość wyspania się.

Ja nigdy nie spałem długo. Zawsze miałem problem, bo moje terminy zasypiania i budzenia się są płynne. To nie tak, że śpię po 12 godzin. Ja potrafię zasnąć o 8 rano. W cyklu miesięcznym wygląda to tak, że im bliżej pełni tym gorzej mi się zasypia. Podczas pełni nie śpię dobę. Potem się to przesuwa. W takiej sytuacji trudno myśleć o czymś poważnym.

We Włocławku wystąpi Pan 7 czerwca podczas Finału Turnieju Poezji Śpiewanej. Czy czuje się Pan poetą?

Nie! Kiedyś pojawił się pomysł, by wydać moje teksty. Ja uznałem, że to są teksty piosenek i ogołocone z muzyki, aranżacji, z ekspresji wykonawczej, to nie ma sensu. To był czas, kiedy często kontaktowałem się z Marcinem Świetlickim, więc mówię:

– Słuchaj Ty jesteś poetą, obejrzyj czy jest sens wydawania tego w formie książkowej.

– Powstawiam przecinki i jest sens.

– Ale czy jest to poezja?

– Momentami.

Przyjmując, że Świetlicki jest autorytetem, to są tam elementy poezji. Ja piszę teksty piosenek, nie specjalnie się tym przejmując i nie poświęcając temu wiele czasu. Oczywiście staram się, żeby nigdy nie było to głupsze niż książki, które czytam. Nie wiem, jakie są kryteria tego, że coś jest poezją, a coś nie jest.  W Porcie Literackim Wrocław  miałem i koncert i spotkanie autorskie. I też mnie o to pytano. I też mówiłem: nie czuję się poetą.

Pozostałe aktualności

Komentowanie jest zamknięte.